piątek, 12 marca 2010

Czeka

Paszczak obudził się powoli i gdy tylko stwierdził, że jest sobą, zapragnął być kimś innym, kimś, kogo nie znał. Czuł się jeszcze bardziej zmęczony niż wtedy, kiedy kładł się spać, a tu tymczasem nastał już nowy dzień, który będzie trwał do wieczora, a potem przyjdzie następny i jeszcze następny i ten znów będzie taki sam, jak wszystkie dni w życiu Paszczaka.

Schował się więc pod kołdrę i zagrzebał nos w poduszkę, potem przesunął się brzuchem na brzeg łóżka, gdzie było chłodne prześcieradło, a potem rozłożył się na całym łóżku, wyciągając ręce i nogi, i wciąż czekał na przyjemny sen, który nie przy­chodził. Wreszcie zwinął się w kłębek i zrobił się malutki, ale i to nie pomogło. Starał się być Pasz­czakiem, którego wszyscy lubią, i starał się być Paszczakiem, którego nikt nie lubi. Lecz co z tego, kiedy i tak ciągle był tylko Paszczakiem, który wszystko robi, jak może najlepiej, ale nic mu na­prawdę dobrze nie wychodzi. W końcu wstał i wcią­gnął spodnie.

Nie lubił ani ubierać się, ani rozbierać, bo wtedy miał wrażenie, że dni mijają i nic godnego uwagi się nie dzieje. A przecież wciąż coś organizował i urzą­dzał, ciągle czymś dyrygował, od rana do wieczora! Wszędzie dookoła wszyscy wiedli niedbałe, bez­celowe życie, gdziekolwiek spojrzeć, wszędzie było coś do ustawienia we właściwy sposób, i Paszczak wychodził z siebie, żeby uprzytomnić innym, jak powinni żyć.

„Zupełnie jakby nie chcieli, żeby im było dobrze - martwił się myjąc zęby. Spojrzał na fotografię, na której był on sam i jego żaglówka w dniu wodo­wania. Piękne to było zdjęcie, lecz gdy patrzył na nie, zrobiło mu się jeszcze smutniej. - Powinienem nauczyć się żeglować - uznał. - Tylko że nigdy nie mam czasu...”

Nagle przyszło mu na myśl, że wszystko, co robi, nie jest niczym innym, jak tylko przenoszeniem rzeczy z jednego miejsca na drugie albo mówieniem, gdzie one powinny stać, i przez krótką chwilę olśnienia zastanawiał się, co by się stało, gdyby dał temu spokój.

- Prawdopodobnie nic. Ktoś inny zająłby się tym wszystkim - rzekł sam do siebie, odkładając szczote­czkę do zębów do szklanki. Lecz to, co powiedział, zdziwiło go i trochę nawet przeraziło, zimny dreszcz przebiegł mu po plecach, tak jak to się dzieje, kiedy zegar wybija północ w noc sylwestrową, i zaraz w następnej sekundzie pomyślał: „Ale w takim razie musiałbym zacząć żeglować...” I wtedy poczuł się już tak źle, że musiał usiąść na łóżku.

„Teraz nic już nie rozumiem - myślał biedny Paszczak. - Co mi przyszło do głowy, żeby coś takiego powiedzieć? Są pewne sprawy, o których nie należy myśleć i których nie należy zanadto zgłębiać”. Zaczął rozpaczliwie szukać w pamięci czegoś miłego, co mogłoby odpędzić poranną melancholię, szukał i szukał, i powoli zjawiło mu się odległe i przyjemne wspomnienie z któregoś lata. Przypo­mniał sobie Dolinę Muminków. Był tam strasznie dawno temu, ale jedną rzecz pamiętał bardzo do­kładnie. Pamiętał pokój gościnny z oknem na połu­dnie, przypominał sobie, jak miło było budzić się w nim rano. Okna były otwarte, łagodny letni wietrzyk poruszał białą firanką, haczyk w oknie stukał leciutko od powiewu... A pod sufitem bzyczała mucha. I nie trzeba było się spieszyć. Kawa czekała na werandzie, wszystko było proste i samo dobrze się układało.

Była tam też pewna rodzina, nie przypominał ich sobie tak dokładnie, dreptali to tu, to tam i za­jmowali się swoimi sprawami, czymś przyjemnym i bliżej nieokreślonym - taka sobie po prostu rodzina. Tatusia pamiętał trochę lepiej, i może jego łódź. No i pomost. Ale najlepiej pamiętał te poran­ne, radosne przebudzenia.

Paszczak wstał, poszedł po szczoteczkę do zębów i włożył ją do kieszeni. Przestało mu być niedobrze, poczuł się całkiem odnowiony.

Nikt go nie widział, kiedy odchodził. Bez walizki, bez parasola i bez pożegnania się z kimkolwiek z sąsiadów.

Brak komentarzy: